Leśniczówka

zemsta lasu

Rzucił za siebie pas z ładownicami. Nie miał pojęcia gdzie i kiedy zgubił broń, ale nie odważył się zatrzymać, ani spojrzeć w tył. Leśniczówka powinna już dawno zostać za nim, ale cały czas słyszał delikatny stukot niedomkniętych okiennic. Płuca paliły go od długiego biegu, a serce dawno przestało wybijać jakikolwiek rozpoznawalny rytm i po prostu waliło jak francuska artyleria pod Austerlitz. Austerlitz, Ołomuniec… Minął niecały miesiąc odkąd zdezerterował z armii Cesarsko-Królewskiej i ruszył do rodzinnego Lwowa, a teraz w biegu wydawało mu się, że minęły całe lata. Skupił wzrok na leśnym dukcie zakończonym jasną słoneczną poświatą. Już widać pokryte śniegiem pole. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i schowa się między zamarzniętymi skibami. Jeszcze tylko ze sto metrów…. niecałe sto pięćdziesiąt… Nagłe przerażenie ścięło mu krew mocniej niż styczniowy mróz. Wyjście z lasu oddalało się, a szeroki leśny trakt zryty kopytami masywnych perszeronów i owocami pracy galicyjskich drwali zwęził się nie wiadomo kiedy do zarośniętej ścieżki, którą sarny chadzają do wodopoju. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Stukot niedomkniętych okiennic zamienił się w natarczywy trzask…

***

Mamo, a ten jest jadalny? – spytał Kola.
– Jak najbardziej. To kania. Usmażona na maśle będzie pyszna.
– Ale to duży grzyb.
– Fakt, ale może być jeszcze większy. Patrz! tam w głębi lasu jest taki duży. Chodź, zetniemy go.
Słońce ledwo się przedzierało przez zbite świerkowe sklepienie, ale to nie odstraszało dwójki amatorów smażonych grzybów. Krok za krokiem, kania za kanią oddalali się od krawędzi lasu. Śpiew ptaków umilkł i został zastąpiony odległym delikatnym stukotem niedomkniętych okiennic.

Minęło wiele lat odkąd prastara leśniczówka słyszała po raz ostatni ludzkie kroki. Wiele, bardzo ciężkich lat. Do dziś kłuły ją zardzewiałe bełty średniowiecznych kusz, skrzypiała z bólu w miejscach, gdzie utkwiły kule gładkolufowych karabinów i czuła mrowienie w otworach po pociskach Mauserów i Waltherów. Jęczała cicho wybitymi kopniakami drzwiami i wodziła po lesie pustym wzrokiem wybitych szyb za zniszczonymi okiennicami. Ludzie. Wybudowali ją chyba tylko po to, żeby ją dręczyć. Ale na szczęście las pomagał. Stare drzewa cały czas czuły się związane ze zmurszałymi balami i deskami powstałymi z ich braci. Przez wieki krew, a wraz z nią złość i strach wsiąkały w nieheblowane deski podłogi. Gromadzona nienawiść po pewnym czasie zaczęła buzować pod belkami. Wzbierała powoli pod leśną ściółką, by wybuchnąć pod stopami kolejnego żołdaka, partyzanta, czy pijanego drwala. A teraz znów słyszy kroki. I głosy. I… śmiech? To coś zupełnie nowego. Przez ściółkę przebiegł dreszcz jak po skórze dawno nie głaskanego psa. Śmiech dziecka. Tylko na samym, samiusieńkim początku, gdy leśniczówka nie była jeszcze leśniczówką, tylko chatą drwala, dookoła rozlegał się śmiech dzieci. Stare deski z wysiłkiem wydobyły ze zmurszałych słojów wspomnienie dziewczynki i chłopca. Cóż, kiedy pewnego dnia drwal pokłócił się z żoną i zabrał dzieci do lasu wracały parę razy, aż pewnego dnia drwal wrócił bardzo późno sam. Zamknął cicho drzwi i chwycił siekierę. Krew spływała przez szpary w podłodze przez całą noc. Ale ani mały Hansel ani mała Gretel nigdy nie pojawili się w okolicy. Nazajutrz drwal odszedł przeklinając chatę i cały las.

A teraz znów słychać było dziecięcy śmiech. Zdumione świerki uniosły swe korony ukazując letnie niebo. Długie promienie słońca z ciekawością omiotły stary zapadnięty dach.

– Spójrz mamo, chatka! – krzyknął chłopiec i pobiegł ku starej budowli.
– Nie wchodź do środka!
– Dlaczego?
– Bo nie wiesz czyje to jest. Ani czy coś ci na głowę nie spadnie!

Chłopiec delikatnie dotknął poczerniałego węgła. Szybko cofnął palce, bo wydawało mu się, że dziwnie ciepłe w dotyku drewno drgnęło. Ostrożnie, po cichu obszedł całą leśniczówkę dookoła. „Nie bój się” mówił do siebie. „Nie… bój… się” powtarzały bezdźwięcznie stare deski. Leśniczówkę ogarnął spokój. Pierwszy od wielu wieków. Ściany lekko się ugięły, a kontury zmiękły. W miejscu, w którym pozostało już tylko wspomnienie ganku nagle coś zabłysło wśród poczerniałych świerkowych igieł. Chłopiec schylił się zaciekawiony. Guzik. Tylko guzik. Ale skąd tutaj guzik?

– Mamo, skąd tutaj guzik?
– Może ktoś zgubił, wyrzuć.
– Ale to ładny guzik.
– No to pokaż. O. To jakiś bardzo stary guzik.
– Drwala?
– Raczej jakiegoś żołnierza. Jest na nim numer, widzisz? To pewnie numer pułku.
– Pułku?
– Pułk to taki duży oddział żołnierzy.
– Aha. To mogę wziąć? Ten guzik?
– No dobrze, możesz. Zaniesiemy do muzeum i spytamy czyj mógł być, dobrze?
– Dobrze. A poszukamy więcej?
– Nie. Jak będziesz duży i zostaniesz archeologiem, to może wtedy znajdziesz ich więcej i dowiesz się kim był właściciel.
– Dobra, zostanę. W przyszłym roku?
– Nie, najpierw będziesz musiał iść na studia…

Głosy zaczęły się oddalać. Leśniczówka westchnęła. Udało się. Oby tylko wytrwał w swojej obietnicy. Już dość strachu w lesie. Niech ją wreszcie rozbiorą i odkryją wszystkie pochłonięte ofiary. Jest gotowa. Teraz marzy już tylko o spokoju…

 

(Punkt widzenia leśniczówki uchwyciła Natalia Hermanowicz-Drzymała)