Rzeźnicka nr 5

 

sunday-3222467_1920.jpg

„Do widzenia! Zapraszam ponownie!” – Mikołaj Drąg pożegnał z uśmiechem ostatniego klienta i zasunął zasuwę sklepowej części rzeźni przekręcając drugą ręką tabliczkę na drzwiach napisem „zamknięte” w stronę rozgrzewających się powoli ulicznych latarni. Na ten moment czekał cały dzień. Nie, nie szedł jeszcze do domu. Starannie wycierał półki z resztek zakrwawionego lodu. Pieczołowicie ostrzył noże i układał je równolegle do siebie na długiej ladzie. Tej samej, na której za dnia fachowym uderzeniem doświadczonego drwala, posuwistym cięciem godnym wirtuoza skrzypiec lub precyzyjnym krojem wziętego krawca rozdzielał żeberka, okrawał tłuszcz z szynki czy też porcjował schab – niezmiennie zachwycając poezją ruchów swoich klientów.

Kończył właśnie czyszczenie tasaków, gdy w na zapleczu rozległ się cichy dźwięk przypominający alarm samochodowy. Ważący prawie sto pięćdziesiąt kilo i mierzący dwa metry rzeźnik struchlał, a serce ścisnął mu strach. Mimo swych gabarytów błyskawicznie przecisnął się przez wąskie drzwi, przebiegł zaplecze i ruchem godnym bohaterów komiksów cisnął trzymany w ręku tasak w kierunku stalowych drzwi trafiając bezbłędnie w czerwony przycisk otwierający zamki chłodni głębokiego mrożenia. Dobiegł do drzwi w momencie ich pełnego otwarcia i natychmiast chwycił zwisający z sufitu sterownik taśmy z hakami. Silniki zawyły i taśma ruszyła. Z głębi chłodni poczęły wyjeżdżać powoli wieprzowe i wołowe półtusze. Mikołaj nie zwracał na nie jednak uwagi. Gdy skończyła się parada martwych zwierząt i nastąpiła seria pustych haków, wielka dłoń ścisnęła mocniej sterownik. Mimo temperatury sięgającej poniżej minus czterdziestu stopni Celsjusza, na dłoni pojawiły się krople potu. Wreszcie z mgły parującego lodu wyłonił się jeszcze jeden obciążony hak. Zanim się zatrzymał w zasięgu mocnych rąk masarza, ten odetchnął z ulgą. Z daleka zobaczył zwisający kabel czujnika, który najwyraźniej odkleił się pod wpływem mrozu.

„Trzeba częściej wymieniać te przyssawki. Nawet specjalistyczny silikon zbyt mocno sztywnieje w tych warunkach” – myślał Drąg szybko rozcierając okrągły przedmiot na końcu kabla. Po chwili wszytko było na swoim miejscu. Wytargowany z zadłużonego szpitala encefalograf znów zaczął pracować poprawnie. Delikatne, powolne sygnały informowały słuchacza, że ona mimo wszystko żyje. Mikołaj był zadowolony. Nikt w miasteczku nie wiedział, że dorobił się korespondencyjnie doktoratu z hibernacji. Jego prace z powodzeniem wykorzystywało wojsko dostarczając bardziej niż świeży drób i ryby do najdalszych krańców świata razem z innym mięsem – armatnim. Ponownie spojrzał w jej twarz i w zamknięte oczy z długimi rzęsami ozdobionymi szronem niczym najlepszym tuszem.

Kochał ją odkąd się tutaj sprowadziła. Od pierwszego wejrzenia. Jej włosy, tak teraz kruche. Nogi, kiedyś wybijające zdecydowany rytm wysokimi szpilkami, a obecnie zwisające bezwładnie z palcami na wysokości jego kolan. Tak bardzo chciał ją poznać. Porozmawiać. Zauroczyć wirtuozerią swojej pracy. To dla niej wybierał najdelikatniejsze kawałki, które później rozdawał ubogim staruszkom zyskując w ten sposób przychylność całego miasta, nazywającego go bezskrzydłym aniołem. Niestety nie doczekał się. Ona nigdy nie zawitała w jego sklepie. Aż w końcu złamała mu serce, gdy dowiedział się, że kupuje paczkowane kotlety w Biedronce.

 

 

(magazyn Mikołaja z narażeniem wątroby uwiecznił Engin Akyurt)

Jedna uwaga do wpisu “Rzeźnicka nr 5

Dodaj komentarz